wtorek, 21 marca 2017

Afterlife V

   Ostatecznie nie powstrzymałem go przed tym spotkaniem. Wybrał wpadnięcie prosto w ich zasadzkę, a ja tylko mogłem stać i na to patrzeć. Jeśli faktycznie zostanie schwytany, z uśmiechem na twarzy im pogratuluję zapału i sukcesu ponieważ chłopak miał ogromną moc i nie był kimś, kto pozwoliłby wrogowi na taki ruch. Był nieuchwytny przez swoją szybkość, spryt i odwagę. Kiedy padał ofiarą takowych pułapek pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Należał do choleryków, więc nic dziwnego, że był aż za nadto pobudliwy. Wystarczył jeden złośliwy tekst, a delikwent od razu poznał gniew kumulujący się we wnętrzu tego krasnala. Nawet jeśli już nie żyłem, zdumiewał mą osobę coraz bardziej. Pomimo tego, zawziętość oraz upartość dalej w nim tkwiła i kierowała. Może gdybym stał obok niego żywy to cudem mógłbym go z tego wyciągnąć. Westchnąłem i podreptałem tuż za rudowłosym. Zabrał ze sobą paru ludzi co oznaczało, że jednak utrzymywał jakieś środki ostrożności. Usiadłem tuż obok w jednym z czarnych BMW, spojrzałem na mniejszego, któremu nie drgnęła nawet powieka. Trzymał w dłoni pognieciony skrawek listu, który wcześniej otrzymał. Przybliżyłem swą twarz do jego i lekko w nią dmuchnąłem, dając mu znak, że przy nim jestem i czekam na jego potknięcie. Poczuł chłód, lecz prychnął, co było znakiem, że od samego początku się tego domyślał. Może dlatego był tak pewny siebie? Chciał pokazać mnie, a przede wszystkim sobie, że potrafi działać sam, bez żadnego wsparcia. Wiedziałem od samego początku, że jest osobą, która nie potrzebuje partnera, a mimo to brnąłem z nim w coraz to większe i brudniejsze sprawy ponieważ razem mogliśmy zdziałać wszystko. Nikt nie miał odwagi stawić czoła tak zwanej podwójnej czerni, no ale ta era już dawno dobiegła końca.
   Czas jaki nas dzielił między dotarciem, a samym spotkaniem upłynął zadziwiająco szybko. Wiedziałem, że przeciwnicy wybiorą bardzo odległe miejsce jakim była opuszczona fabryka, a raczej jej ruiny. Moim oraz Nakahary oczom ukazał  się wielki plac ogrodzony wysoką oraz zardzewiałą siatką. Tuż za nią stała kobieta w tradycyjnym kimonie, dwóch umięśnionych mężczyzn oraz pięć osób,  nie wyglądające na takie, które miały tylko odwalić brudną robotę za resztę. Widać było w nich potencjał. Od razu zauważyłem, że nie są tylko przypadkowymi ludźmi z karabinami. Zacząłem powoli wątpić w możliwości chłopaka. Rozmyślałem nad tym, czy słusznie postąpiłem prowokując go do tego czynu. Nie było jednak odwrotu. Kiedy on jak i Czarne Jaszczurki musiały przejść przez ogrodzenie, ja bez problemu przez nią przeszedłem. Jedyny plus w tym całym małpim skakaniu. Były partner pewnie kroczył naprzód, a za nim siedmiu ludzi, w tym jeden niewidzialny byt. Na twarzy kobiety powstał grymas zadowolenia powodujący u mnie dreszcze. Chuuya jednak ani drgnął. Stanęli przed nią, po czym niebieskooki wydał polecenie mężczyznom w garniturach, aby ci nakierowali swoją broń na przeciwników. Nadawczyni listu z rozbawieniem patrzyła na tę szopkę, aż w końcu westchnęła i odpaliła papierosa.

—  Przezorny zawsze ubezpieczony, prawda?

— To na wszelki wypadek, gdybyś chciała uciec przed egzekucją, którą wykonam na tobie.

— Masz zbyt wysokie mniemanie o sobie. Prawie jak narcyz. 

— Nie jestem brzydki, aczkolwiek za pięknisia siebie nie uważam. W porównaniu do ciebie mam jeszcze jakieś resztki godności.

— Resztki powiadasz?

   Nieznajoma skinęła ręką na podopiecznych, oni zaś w mgnieniu oka podbiegli do towarzyszy rudzielca. Wszyscy użyli swoich umiejętności, dzięki którym zmietli z tej powierzchni wszystkich sługusów stojących za nim. Mężczyzna nim zareagował, poczuł chłodny podmuch. Tak jakby ktoś właśnie szybko przebiegł za jego plecami. Tuż po odwróceniu się ujrzał siedem ciał rozszarpanych przez tę hołotę. Zakląłem z bezsilności. Chciałem tam być i spróbować wymyślić drogę ucieczki. Byłem już przygotowany na to, że zobaczę ciało Chuuyi całe we krwi.

— Zabijasz moich ludzi jak gdyby nigdy nic. Czego ode mnie chcesz, cholerna kobieto i kim w ogóle jesteś? To śmieszne, że tu w ogóle przybyłem.

Nieznajoma wypuściła dym ustami i cmoknęła.

— Za dużo gadasz. Po co mnie pytasz kim jestem, skoro wiesz jakie noszę imię?

   Chuuya nie wyglądał na zadowolonego, ja z resztą też. To ona musiała być szefową Black Rose; Yao Ming. Zastanawiający był fakt, dlaczego chciała go zobaczyć. Nie wyznała powodu dla którego został tu sprowadzony. Mogłem tylko przypuszczać, że chciała sprawić aby zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Skinęła na swoich ludzi aby wrócili do aut stojących w pobliżu. Zaraz po tym stanęła w lekkim rozkroku, po czym wypowiedziała nazwę swojej umiejętności. Na jej dłoniach ukazały się sztylety, które w przeciągu sekundy rzuciła w kierunku Nakahary.  Szybko zareagował i zrobił unik, przez co odetchnąłem z ulgą. Ona jednak nie dawała za wygraną i wymierzyła w niego kolejną serię. Powtórzył swój ruch, lecz nie mógł uciekać w nieskończoność. Za pomocą swoich mocy sprawił iż przeciwniczka w mgnieniu oka zaczęła latać w powietrzu. Szybko nakierował ja na pobliską, jeszcze stojącą ścianę, a następnie z całej swojej siły rzucił ją na nią. To spowodowało, że miał odrobinę czasu na wymyślenie taktyki. Chinka na swój sposób była silna więc nie mógł od tak po prostu uciec. Chciał zakończyć to w możliwy oraz najszybszy sposób.  Zdawał sobie sprawę iż korupcja nie wchodziła w grę więc czekał, aż ta z powrotem stanie na nogi i zaatakuje go. Na jej odzew nie musiał czekać zbyt długo ponieważ dość szybkim tempie wstała i otrzepała swój ubiór.

— Taki mały, a jaki porywczy! - zakaszlała z powodu nadmiernej ilości krwi w swoich ustach.

   Rudzielec zmarszczył brwi z powodu irytacji. Nie cierpiał, kiedy ktoś przezywał go od małego. Ponownie wycelował w kobietę swoją umiejętność, lecz ta tym razem zrobiła unik. Dzięki jej sprytowi nie mógł jej już więcej dosięgnąć, lecz również nie pozostawał dłużny. Było to walka na omijanie ataków. Ona natarczywie napierała na niego swoją bronią, on chował się w gruzach fabryki. Istna zabawa w kotka i myszkę.

— Nie możesz po prostu umrzeć? - wysyczał rozwścieczony mężczyzna.

— To byłoby zbyt proste. Czemu nie użyjesz swojej korupcji?

— Skąd wiesz, że mogę takowej użyć? - wprawiło nas to w osłupienie. Skąd wiedziała jaką moc posiadał niebieskooki? Takie informacje należały tylko i wyłącznie do Portowej Mafii. Jakiekolwiek wycieki oznaczały zdrajcę w naszych szeregach. Ming jednak nie odpowiedziała, a jej moc przybrała inny kształt. W dłoniach trzymała coś w rodzaju kosy, która po zamachnięciu gwałtownie zmieniała swoją długość jaką zażyczyła sobie właścicielka. Chciała sprowokować mniejszego do użycia swojej ostatecznej broni, możliwe że wiedziała jak się to dla niego skończy. Jej tempo gwałtownie wzrosło, przy drugim zamachu ugodziła mniejszego w lewę ramię. Zakrył ręką ranę i syknął z bólu. Była ona na tyle głęboka, że krew tracił niewyobrażalnie szybko. 

Chuuya!

    Krzyknąłem, lecz wiedziałem że ten mnie nie usłyszy. Podbiegłem do niego, po czym gwałtownie przeszedłem przez jego ciało, dając mu tym znak, żeby się tak łatwo nie poddawał, że wciąż może walczyć. Czekałem na inny obrót wydarzeń, jednak nie myślałem, że to życie Nakahary może wisieć na włosku. Mężczyzna od razu poczuł dreszcze, nie zastanawiał się nad tym długo ponieważ Yao ponownie zamierzała zaatakować. Jego moc gwałtownie przybrała na sile. Pomimo że to wciąż niebyła jego ostateczna broń, mógł bez skrupułów przestać uciekać, tylko odpowiedzieć ofensywą. Na początek podbiegł do niej i za pomocą kopnięcia przeniósł ją na drugi koniec placu. Ogarnęła mą osobę duma, gdyż zmotywowałem go do działania. Nie był kimś, kto mógłby od razu unieść białą chorągiew w ramach poddania i pozwolić na śmierć. Następnie za pomocą władania grawitacją rzucił w kierunku Chinki leżący dookoła gruz, aby ją przygnieść. Miał już kończyć tę całą farsę, jednakże w pewnym momencie coś w przeciągu sekundy przeszło przez niego na wylot. Oboje znieruchomieliśmy. Z jego ust zaczęła wypływać krew, która spowodowała u niego gwałtowny kaszel. 

Chuuya nie poddawaj się!

  Chciałem, aby teraz mnie usłyszał, tak sam z siebie. Kobieta wstała, lecz ledwo utrzymywała się na nogach. Szkarłatna ciecz spływała jej po twarzy. Usta miała wykrzywione w szerokim uśmiechu. Dopięła swego zadając ostateczny cios. Wyciągnęła miecz, który chwile po jego ataku zmaterializowała. Czerwona plama na brzuchu rudzielca zaczęła się powiększać, upadł na kolana i zgrzytnął zębami. Oboje nie mogliśmy pojąć, że ktoś taki może być od niego silniejszy.

— To koniec. Zawiodłeś mnie, myślałam że jest w tobie potencjał, a tu kolejna słaba płotka! - rzekła, po czym go zostawiła odchodząc do miejsca postoju jej grupy.

—  Co za parszywa... - nie dokończył ponieważ upadł oraz stracił przytomność. 


  Wszędzie dominował biały. Dookoła ten sam kolor, a na samym środku leżał nieprzytomny Chuuya. Klęknąłem przy nim i delikatnie wziąłem go w swoje ramiona. Zacząłem go lekko cucić, aby wreszcie otworzył oczy. Nie musiałem czekać zbyt długo na jego reakcję.

— Gdzie ja...D-Dazai? Co ty tu... - nie dokończył, gdyż jak poparzony zerwał się na równe drogi i odszedł ode mnie o jakieś pięć kroków. Zaczął obserwować otoczenie, co chwila przy tym przecierając oczy. Co to było za miejsce i jak tu przybył?

—  Czy ja nie żyję? - po dłuższym milczeniu w końcu zadał pytanie. 

—  Jesteś tak jakby...między światami - rzekłem drapiąc się przy tym lekko po głowie.

—  Nie pieprz bzdur! Co ty tu robisz i dlaczego cię widzę?!

   Zaczął krzyczeć, abym go stąd wypuścił i przywrócił do życia. Kiedy zrozumiał, że może mnie dotknąć, podszedł i umiejscowił swoją pięść na moim lewym policzku, przez co zostałem odrzucony na parę metrów w tył. Pogładziłem część twarzy, na której czułem ból. Był w nieciekawej sytuacji, ale miał siłę, aby dokopać swojemu zmarłemu partnerowi. Jak za dawnych czasów. Nie patrząc na zagrożenie ze strony rudzielca, delikatnie go objąłem. Wyjaśniłem, że to nie czas na niego, że tak czy siak przeżyje. W końcu ma niedokończoną potyczkę z szefową Black Rose. W końcu ogarnął go spokój i zaczęliśmy rozmawiać jakbyśmy byli kumplami po fachu.

— A ty? Co będzie z tobą?

— Ja nie wrócę do życia, pamiętaj o tym. Z resztą jako duch ciągle przy tobie będę. Cieszę się, że chociaż mogłem zamienić z tobą parę zdań. - poklepałem go po ramionach oraz odesłałem  z powrotem. 


 Rudowłosy otworzył oczy dopiero po kilku tygodniach. Leżał cały obandażowany w szpitalnym łóżku. Nie wyglądał dobrze, przeszedł dwie operacje oraz kilka razy go zszywano. Cudem na miejsce dotarły posiłki z Mafii więc tutaj miał ogromne szczęście. Oczywiście stałem nad nim i bacznie go obserwowałem. Kiedy zauważyłem, że otworzył oczy, wziąłem długopis i zacząłem bazgrolić coś na kartce.

Całe szczęście, że żyjesz.

Lekko przetarł powieki czytając to i chyba przypomniał sobie, gdzie był po utracie przytomności.

— Oczywiście, mam przecież niezałatwione sprawy. Sam mi o tym powiedziałeś. 

Wstał do siadu i ze zmarszczonymi brwiami oglądał swoje ciało, które w większości zakryte było opatrunkami. Westchnął, po czym spojrzał na kalendarz stojący na stoliku obok łóżka. Siódmy maj. Był w śpiączce przez ponad trzy tygodnie. 

C.D.N


Po dwóch miesiącach w końcu udało mi się skończyć piąty rozdział. To cud, bo ostatnio moja wena zaczęła bardzo mnie zawodzić. Teraz wiem, że długie przerwy nie są u mnie mile widziane ponieważ cały czas mam wrażenie, że to co piszę nie trzyma się w ogóle kupy. Przepraszam, że musieliście tak długo czekać i mam nadzieję, że ten rozdział was nie zniechęci do dalszego wyczekiwania rozdziałów. Pozdrawiam i do następnego!

1 komentarz:

  1. Wybaczam!Świetny rozdział c: Z niecierpliwością czekam na kolejny. Życzę dużo weny, chęci i wolnego czasu!c:

    OdpowiedzUsuń