Wytrzymaj, wiem, że się boisz
Ale jesteś tak blisko nieba
Powieki mocno zaciśnięte
Udawaj, że jesteś jak piórko
"Nee, Chuya, a może popełnimy razem samobójstwo?"
Siedziałem ze swoim partnerem jednym z barów, które nie należały do popularnych. Mniejszy trzymając papierosa w prawej dłoni, delektował się najwyższej klasy czerwonym winem. Był na tyle wybredny, że popijał tylko wytrawne trunki. Nigdy nie wziął do usta podróby tego co kochał. Patrzył w szkarłatną ciecz, która z gracją falowała w poruszanym kieliszku. Popiół z używki strzepywał na stojącą tuż przed nim popielniczkę. Wyglądał na zamyślonego. Tak jakby utonął w swoich myślach jak i problemach, które go przytłaczały. Nie było z nim lekko. Sprawiał problemy nie tylko szefowi, lecz innym. Ciągle przychodził pijany, śmierdział zapachem wypalonego tytoniu. Blade lico oraz podkrążone oczy świadczyły o jego bezsenności. Coś nad nim ciążyło, biła od niego strasznie ponura aura. Chuya był osobą, która bez powodu nigdy nie ujawniała swojego uśmiechu, lecz teraz wszystko co od siebie pokazywał było fałszywe. Codziennie patrzyłem w jego oczy, miałem wrażenie, że ich kolor z dnia na dzień stawał się coraz bardziej wyblakły. Czym zostało to spowodowane? Dlaczego Nakahara z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej? Tracił wagę nie tylko w moich oczach. Wykonywał misje z sukcesem, ale to nikogo nie uspokoiło. Pytania zawsze zbywał machnięciem ręki oraz swoim charakterystycznym prychnięciem. Cały on. Miałem wrażenie, że wewnątrz zaciekle walczy. Natomiast na zewnątrz wyglądał jak wrak.
Wyciągnąłem w jego kierunku rękę, jednak ten popatrzył na mnie jak na dziwaka. Speszony wyjaśniłem mu, że miał coś na twarzy, lecz nie był skory do uwierzenia w to. Prychnął i zamówił u barmana kolejną butelkę ulubionego alkoholu.
— Chuya, o czym myślisz?
— O niczym. Zajmij się lepiej sobą. Głupek. - syknął Nakahara, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
Mimo iż brzmiał tak jak kiedyś, był mistrzem w maskowaniu uczuć. Jego tempo w piciu było zbyt szybkie. Zazwyczaj delektował się smakiem, a teraz pił łapczywie, jakby ktoś chciał mu ukraść wszystko, co dotychczas zdobył. Zabrałem butelkę, upiłem łyk wina, po czym zaproponowałem mu spacer po Jokohamie.
— No chyba ci rozum odjęło! Nigdzie nie idę, wypchaj się! - chłopak zaczął protestować. Był już nieco wstawiony, ale nie przeszkadzało mi to. Chwyciłem go pewnie za ramię i siłą wyciągnąłem na zewnątrz. Rudowłosy przez jakiś czas się wyrywał, lecz kiedy byliśmy już na dworze, odpuścił. Specjalnie zniżyłem dłoń i oplotłem nią jego. Zdziwił mnie fakt, że już nie walczył ze mną. Nie wyzywał ani nie próbował uderzyć. O taką małą rzecz już dawno zostałbym przyparty do muru. Mniejszy jednak nie reagował.
— To zachowanie nie jest do ciebie w ogóle podobne. Co się stało z tym złośliwym i żywym Chuyą?
— Kolejny raz powtórzę, bo chyba nie dotarło: Nic mi nie jest!
Przez moment ujrzałem ten dawny płomień, jednak po chwili ponownie zgasł. Minęło dziesięć minut po pierwszej w nocy. Na ulicach nie było ani żywej duszy, tylko my dwoje i unosząca się mgła. Była już późna jesień, więc takie zjawisko często było spotykane, zwłaszcza w nocy oraz nad ranem. Kiedy mieszkańcy spokojnie przebywali w swoich domostwach, my włóczyliśmy się po ulicach miasta bez celu. Nawet go nie szukaliśmy. Wyciągnąłem chłopaka z baru na spacer, gdyż chciałem, aby w końcu zaczął o sobie mówić. Byłem jego partnerem bardzo długo, jednakże w pełni go nie znałem. Gdyby ktoś zapytał mnie o jego przeszłość, nie mógłbym odpowiedzieć. Prawda była taka, że nie wiedziałem o nim kompletnie nic. Był jedną wielką niewiadomą. Chciałem po prostu to z niego wyciągnąć. W końcu puściłem jego rękę, na co Nakahara moment zareagował i schował obydwie dłonie do kieszeni. Końcówka listopada, a zaczęło niemiłosiernie mrozić. Krajobraz okolicy został wyjęty żywcem z horroru, który niedawno oglądałem. Można było rzec, że Jokohama nocą była drugim Silent Hill. Mgła, która nas spowijała spowodowała, że po mych plecach przeszły ciarki. Straszny film może się umywać do tego. Na rudzielcu nie sprawiało to w ogóle wrażenia. Dziwne ponieważ uwielbiał mglistą pogodę. Nawet kiedyś coś o tym wspomniał. Chłopak najwidoczniej został podmieniony na jakąś kukłę sterowaną przez przybyszów z kosmosu. Takie sprawiał wrażenie.
Dotarliśmy nad rzekę niedaleko mostu. Mężczyzna usiadł na schodach i wpatrywał się nieruchomo w wodę oraz smog, który nad bezbarwną cieczą wyglądał jak para. Usiadłem obok niego i swoje oczy skierowałem na jego twarz. Siedzieliśmy w milczeniu, ale ja wcale nie spuszczałem z niego wzroku. W końcu Chuya nie wytrzymał.
— A jednak coś ukrywasz, ha! - przymrużyłem oczy.
— A nawet jeśli powiem to co ci do tego?! Nie pomożesz mi, lepiej spójrz na siebie!
Zamrugałem kilkakrotnie oczami. Coś go trapiło. Potrzebował w czymś pomocy, lecz nie chciał tego wyznać. Nie pokazywał tego, co ukrywa w środku. Odwróciłem go w swoim kierunku i przybliżyłem do niego twarz. Między nami było zaledwie półtora centymetrów odległości.
— Żądam, abyś powiedział mi wszystko! Nie interesuje mnie twoje zdanie, zobacz jakie szkody wyrządzasz mafii swoim zachowaniem! Wkrótce cie wyrzucą, a wiesz jak to się kończy dla byłych hersztów!
Mężczyzna patrzył na mą osobę z niedowierzaniem. Nigdy na niego nie podniosłem głosu, aż do teraz. Martwiłem się o niego. Jeśli Mori go wygna to skończy na szubienicy bądź zostanie usunięty w inny sposób. To był środek ostrożności. Niebieskooki przez chwile umilkł. Przez kilka minut obserwował mnie w ciszy, po czym spuścił wzrok na swoje nogi. Objął je pewnie rękami i delikatnie ścisnął. Był zamknięty na wszystkich. Obdarzał znajomych po fachu złośliwością, rzucał sarkazmem na prawo i lewo, lecz w końcu zauważyłem, że Chuya próbował się otworzyć. Próbował mi o wszystkim powiedzieć.
— Jesteś strasznie uparty, wiesz? - wyszeptał — Nie jestem mistrzem w ukrywaniu tego, prawda? Cholera, czemu każdy się mnie czepia jak rzep psiego ogona?! Szlag by to!
— Pomimo twojego trudnego charakteru zaskakujesz mnie coraz bardziej, kolego - mruknąłem w pełni skupiony na tym, co miał zaraz wyznać.
W końcu chłopak wstał i ruszył przed siebie. Stanął na brzegu rzeki i uważnie patrzył na wodę. Mgła otaczała go z każdej możliwej strony. Mimo iż był niedaleko, to z ledwością mogłem go ujrzeć.
Nakahara krzyknął najgłośniej jak tylko potrafił. Ostatnie zdanie zawierało pogardę. Pogardę do mnie, pomyślałem. Wyciągnąłem z niego coś, co go bolało. Nie tylko fizycznie, ale tez psychicznie. Podszedłem zszokowany do rudzielca. Nie wiedziałem co miałem odpowiedzieć. Oczywiście zmiany u niego były widoczne, lecz nigdy nie pomyślałbym, że to nowotwór. Mniejszy zaczął powtarzać podniesionym głosem, że umrze, zaczął niespokojnie chodzić w tę i z powrotem. Nigdy nie widziałem u niego takiego ataku paniki. Sam nie mogłem uwierzyć w to co się właśnie dowiedziałem. Ukrywał to przed całym światem ponieważ nie chciał nikogo martwić. Wolał zniknąć z tego świata sam. Walczył i robił wszystko, by o tym zapomnieć, próbował nie pokazywać po sobie żadnych oznak choroby. Złapałem chłopaka i przytuliłem go, próbując w ten sposób jakoś go uspokoić. Nie płakał, po prostu patrzył na krajobraz będący tuż za mną. Oboje staliśmy w ciszy. Odczuwałem ból w klatce piersiowej. Ściskało mnie w gardle, chciałem wykrztusić z siebie choćby jedno słowo, ale coś nie pozwalało mi na to. Czułem gorycz w ustach. Moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa, widocznie coś chciało, abym dalej tkwił razem z nim w objęciach. To dla niego było za dużo. Myślałem, że jego przygnębienie zostało spowodowane przez osoby trzecie. Ze wszystkim dawał radę, był niepokonany. Wystarczyła taka rzecz, aby go całkowicie załamać. Po półgodzinnej ciszy w końcu się odezwałem:
— Nee, Chuya, a może razem popełnimy samobójstwo?
Chłopak odsunął się od mej osoby i prychnął.
— Ja? Popełnić samobójstwo? Z tobą? Ja wiem, że zostało mi niewiele czasu, ale z tobą nigdy w życiu tego nie zrobię!
Puściłem w jego kierunku delikatny uśmiech. Niebieskooki starał się być taki jak zawsze, jednak w jego oczach widziałem przygnębienie, ale też wahanie. W środku na pewno rozmyślał nad moją propozycją. Ja byłem niedoszłym samobójcą mającą za sobą kilka nieudanych prób, a Nakahara umierał. Nie zostało mu zbyt wiele czasu. Ja odszedłbym z tego świata nie wadząc nikomu, zaś mniejszy przestałby już cierpieć. Chłopak znowu zamilkł. Uniósł głowę do góry patrząc na pokryte chmurami nocne niebo. Żadnych gwiazd, tylko ciemne obłoki lecące donikąd.
— Dazai...a czy to będzie bolało?
Złapałem go za rękę i poszedłem z nim w kierunku mojego mieszkania. Wymyśliłem jaką metodą moglibyśmy ukrócić swoje cierpienie. Zegar wskazywał na drugą trzydzieści. Lampy odsłaniały mrok siejący na ulicach. Mgła trochę opadła, jednak dalej zatapiała to miasto w swojej szarej płachcie. Byłem zdziwiony, ale w oddali słyszałem melodyjkę podobną do takiej, jaką grywał zazwyczaj kataryniarz. Nikogo oprócz nas nie było na ulicach, a jednak ktoś był i grał przerażającą melodyjkę wyjętą rodem z cyrku.
— Słyszysz ją?
— Co?
— Tę melodyjkę. To ona nas poprowadzi do końca.
Dotarliśmy do mojego miejsca zamieszkania. Zaprosiłem partnera do środka, a sam podszedłem do szafy stojącą nieopodal drzwi. Wyciągnąłem ze spodu długą oraz grubą linę. Na widok przedmiotu Chuya głośno przełknął ślinę. Wziąłem z kuchni nóż, po czym przepołowiłem nim sznur. Był na tyle długi, że na spokojnie starczało na dwie osoby. Na obu końcówkach zaplotłem pętlę, byłem już wyćwiczony w robieniu ich. Po wykonanej robocie jedną z dwóch lin podałem rudzielcowi. Na początku protestował, nie chciał wziąć tego nawet do rąk, lecz po chwili namowy ostrożnie wziął jedną z nich.
— A więc umrzemy powieszeni na linie?
— Dokładnie! Zrobimy to na moście! Czyż to nie cudowne uczucie? Wkrótce doznamy czegoś zupełnie innego!
— Twoje dodanie otuchy wcale nie działa głupku!
Rozpierała mnie o dziwo energia. Pierwszy raz miałem okazje popełnić podwójne samobójstwo i to z kimś, kto był dla mej osoby bardzo ważny. Gdyby Chuya zmarł przede mną, nie wybaczyłbym sobie, że mu na to pozwoliłem. Nie mógł umrzeć z powodu guza mózgu. Było tylko jedno wyjście z całej tej sytuacji, nawet jeśli też w pewnym sensie miało to tragiczne zakończenie. Stanęliśmy oboje na moście i przywiązaliśmy swoje liny przy barierkach. Założyliśmy supły na szyję i wdrapaliśmy się na murek. Spojrzałem na mniejszego. Był przerażony, jednak próbował nie myśleć o konsekwencjach. Mieliśmy zostawić za sobą całe nasze brudne dotychczasowe życie. Mieliśmy zostawić wszystkich znajomych, szefa i różne szemrane interesy. To gdzie skończymy, zależało tylko i wyłącznie od nas. Złapałem Nakahrę za rękę, by dodać mu trochę otuchy. Czułem jak cały drży. Zapewne ogarniał go strach, ale wiedział, że nie ma już odwrotu. Spojrzałem na niego, a on na mnie. Chwyciłem go za podbródek i lekko ucałowałem w usta.
— Spokojnie, to będzie tylko chwila.
— Pft, myślisz, że się boję?
— Trzęsiesz się jak galareta - zadrwiłem z niego.
Chłopak chciał skoczyć na mnie i zadać parę bolesnych ciosów, lecz szybko umknąłem mu w bok. Był tak zepsuty od choroby, że wyraził zgodę na podwójną śmierć. Za tę propozycję wcześniej zostałbym skopany po brzuchu i zwyzywany od parszywego samobójcy. Zostałbym wyrzutkiem społeczeństwa. Chuya walczył z tym od kilku miesięcy. Walczył z tym co go spotkało. Stał się kompletnie innym człowiekiem. Nikt go nie poznawał, nie był wręcz sobą. Całą prawdę wyznał tylko mnie i razem chcieliśmy z tą prawdą odejść. Nie zwlekając ani chwili dłużej z decyzją, znów przytuliłem mniejszego, po czym oboje wykonaliśmy krok do przodu. Tuż za nami grała melodia, która była jednocześnie naszą drogą do innego świata.
Wytrzymaj, wiem, że się boisz
Ale jesteś tak blisko nieba
Powieki mocno zaciśnięte
Udawaj, że jesteś jak piórko
Nie wiem co się odjaniepawliło i tak do końca to wyszedł mi pseudo angst, którego sama nie wiem jak skomentować. Kanon tutaj i tak poszedł w krzaki, soł.... Nie wiem, ja chyba byłam opętana pisząc to, plus słuchanie soundtracków z SH robi swoje. Jest to niby angst i rzekomo obiecałam sobie, że nikogo nie uśmiercę, ale jednak to zrobiłam i to podwójnie. Możecie mnie shejcić bądź zlinczować za to coś. Ja sama nie wiem nawet co mi z tego wyszło. Mam po prostu mieszane uczucia co do tego i mindfucka na twarzy. Nie odpowiadam za uraz w waszej psychice. Pozdrawiam i do następnego!~
Zmiotłaś mnie tym. XD
OdpowiedzUsuń"Nigdy nie wziął do usta podróby tego co kochał" u mean Czuja nigdy nie brał w usta innego penisa prócz Dazaja? Btw, dat dramatic moment, kiedy Czuja mówi o nowotworze. Ow, poor baby, dont worry, olej leczenie, ludzi dookoła ciebie, zabij się. :c
Mam nadzieję, że Dazaj wie (w końcu ekspert w tych sprawach), że długość i grubość liny do popełnienia samobójstwa winna być wyliczona, biorąc pod uwagę wzrost, wagę, prędkość wiatru i ciśnienie atmosferyczne? Bo inaczej lina się urwie i będzie chujnia z grzybnią, no i jeszcze ktoś przeżyje, to już w ogóle fail życia. I to "zrobimy to na moście!", Dazaj, słonko, wieszanie się w miejscach publicznych jest nieco obrzydliwe, biorąc pod uwagę fakt, że puszczają zwieracze i ktoś później musi zbierać twoje gówno z chodnika.
No ale oby im się udało.