Stałem w samym środku deszczu i obserwowałem budynek płonący nieopodal. Cała posiadłość została pochłonięta ogniem, który rozprzestrzeniał się po całej okolicy. Mimo iż padał deszcz, ten wyniszczały krajobraz wcale nie znikał, wręcz przeciwnie. Nie mogąc się ruszyć patrzyłem na to wszystko z pogardą. Wyłączną pogardą do samego siebie. Nie zapobiegłem tragedii, która miała miejsce parę godzin temu, nie wróciłem po niego, nie pomogłem mu. Wolałem ratować swój tyłek, ba! Sam mi nawet kazał uciekać. Stchórzyłem, jak zawsze. Czułem w środku rozrywającą mnie pustkę. Tak jakby ta nicość chciała pożreć mą osobę, zabrać do piekła za ten niewybaczalny czyn. Przez moją głupotę straciłem najwspanialszego partnera, który nie tylko nim był. Między nami istniała nić miłości, pożądania, poczucia bezpieczeństwa jak i bliskości. Niedoszły samobójca i maruda - tak na nas mawiano. Sialiśmy postrach jako DOUBLE BLACK, byliśmy niezniszczalni. Zatracaliśmy się w swoich uczuciach jednocześnie zamykając je w sobie. Mimo tego wszystkiego zachowywaliśmy ostrożność na każdym kroku. Któż by uwierzył w to, że między mną a nim mogłoby cokolwiek zaiskrzyć. W dzień bezuczuciowa maska, a w nocy upust wzajemnego pragnienia. Łóżko, butelka ulubionego wina i wszystkie problemy znikały. Ostatni raz mogłem spojrzeć na jego zaróżowione policzki, ostatni raz mogłem podziwiać jego wystające obojczyki oraz idealną talię. Ostatni raz chciałem usłyszeć jego stłumiony śmiech. Zamknąłem oczy, by móc spojrzeć na swoje wewnętrzne ja. By móc ujrzeć ostatnie chwile jego ulatniającego życia.
Bacznie obserwowałem idącego przede mną Nakaharę. Jego chód był pewny, a za razem zgrabny, nie powiem, podniecało mnie to. Szedłem razem z nim do gabinetu Mori'ego po nowe zadanie, które nam przydzielono. Mieliśmy zlikwidować punkt informacyjny należący do grupy Mimic. To normalne, zachowywaliśmy dystans między sobą jak na partnerów w pracy przystało. Jednak nie mogłem przestać na niego spoglądać, wyglądał naprawdę przepięknie skąpany w porannym blasku słońca, które ukradkiem wkradło się przez okna. Rude włosy mniejszego błyszczały niczym brokat zdobiący krwisto czerwoną balową suknię. Kochałem jego wredne i złośliwe odzywki na mój temat, groźby tym bardziej rozpalały stosunek między nami. Był taki uroczy, kiedy wybuchał niepohamowaną złością i krzyczał wyładowując w ten sposób gniew jakim darzył bliskie otoczenie. Tuż po ominięciu straży weszliśmy do gabinetu szefa. Brunet usiadł przed nami, a my staliśmy na baczność czekając na to co powie. Naszym zadaniem było wtargnąć do posiadłości na wzgórzu i za pomocą Czarnych Jaszczurek zdobyć potrzebne informacje, zabić wszystkich, a następnie spalić dobytek tak, aby pozostał po nim tylko popiół. Pewnie pokiwaliśmy głowami i po uzgodnieniu planu zaczęliśmy przygotowania.
— Oczywiście głupku. Za kogo nas uważasz? Jesteśmy niepokonani.
Wyczuwałem w jego głosie pewność siebie. Zawsze karciłem go za takie nastawienie, gdyż nigdy nie było wiadomo co nas spotka. Jednakże imponował mi swoją odwagą i gotowością do brudnej roboty. Nie zwracał uwagi na to jak bardzo dłonie miał przesiąknięte krwią swoich ofiar. Puściłem w jego stronę swój promienny uśmiech, na co ten zareagował swoim prychnięciem. Ludzie zebrani, auta przygotowane, więc ruszyliśmy w drogę.
Wtedy żaden z nas nie wiedział co z nami będzie. Żaden z nas nie był świadomy, że zbłądzimy. Nierozerwalna nić powstała między nami, zaczęła się powoli kruszyć. Obawy, które zakrzątały naszą głowę powoli mieszały się z rzeczywistością. Mimic przewyższyli nas liczebnością, nie mieliśmy szans, mimo tego Nakahara ruszył na nich z krzykiem. Zabijał kilkunastu żołnierzy na raz, ja nie mogłem być gorszy. Każdego z przeciwnika nafaszerowałem ołowianą kulką w głowę. Nasi ludzie równomiernie oddawali strzały, również sami przy tym ginąc. Rudowłosy nie panował już nad emocjami, nie wyglądał już na takiego jak dawniej. Był skupiony na zadaniu, chciał wygrać za wszelką cenę, chciał, aby wrogowie poczuli jego wyższość. Wbiegł do domu, gdzie nasza ścieżka powoli zaczęła zacierać ślady naszej wspólnej obecności.
Po chwili czas z powrotem ruszył do przodu, a budynek, w którym teraz przebywał mój partner wybuchł, rozpadł się na setki tysięcy drobnych kawałeczków. Fundamenty stanęły w płomieniach i cały teren zamienił się w krwawy krajobraz. Krew barwiła ziemię na szkarłatny kolor, w pobliżu donośne krzyki rannych tłumiły ich ból oraz porażkę. Przegraliśmy. Ja przegrałem tracąc swojego ukochanego. Ogień stał się jego krzyżem, grzechem, który zapewne będzie dźwigał tam, w zaświatach. O ile tam dotrze. Nagle nastąpiło oberwanie chmury.
Stałem w samym środku deszczu i wpatrywałem się pustym wzrokiem w płonące resztki posiadłości. Nie wiedziałem już czy płaczę, czy to krople ulewy zdobią moją twarz. Zamknąłem oczy, za którymi ujrzałem ponure odbicie Nakahary. Wzrok opuszczony na dół i zrozpaczony wyraz twarzy dosłownie łamał me serce na pół. Chuya uniósł dłoń do góry dotykając szyby. Zrobiłem to samo, aby nasze dłonie znów stworzyły jedność tak jak kiedyś. Nie czułem jego dłoni, nie czułem już jego obecności. Stracił życie przez swoją pewność siebie. Przez swoją rządzę wygranej. To tylko jego odbicie, smutek, który ukształtował jego duszę. Był ostatnią wiadomością, którą mnie obdarował. Oznaczała ona, że cierpi, że przeprasza, nie chciał tak skończyć. Nienawidzi siebie za to co zrobił. To tylko imitacja, która zniknęła zaraz po otworzeniu powiek. Upadłem na kolana i krzyknąłem najgłośniej jak tylko mogłem. Ból po utracie najbliższej był nie do opisania. Już nigdy nie zobaczę jego rozzłoszczonej twarzyczki, ani nie usłyszę gróźb, które codziennie kierował w moją stronę. Obraz Chuyi powoli znikał z mojej pamięci, chciałem go zatrzymać, jednak z każdą chwilą stawał się coraz mniej widoczny. Nić między nami pękła, a z nią wszystkie uczucia. Tak jakby rudowłosy był tylko epizodyczną wstawką. Mój umysł chciał wypędzić obraz Chuyi, pomimo faktu, że go kochałem, pomimo tego co nas do tej chwili łączyło. Nie chciałem go stracić, zacisnąłem mocno wargi oraz powieki i znów wrzasnąłem, aby to zatrzymać. Jedynie co zostało to zgrabny chód mniejszego, pełny gracji. Chód, który od zawsze mnie podniecał.
Żegnaj Chuya.
Płonący krzyż będzie twoim ciężarem.
Za twoją chciwość, pewność siebie, w której się zatraciłeś.
Zawsze będziesz moim kochanym złośnikiem.
Kocham Cię.
Wstałem i odszedłem z miejsca zdarzenia. Nie zakrzątałem sobie już głowy tym, że szczątki Chuyi mogły jeszcze tam zostać. W zatraconym piekle, skąpanym w płomieniach cierpienia i agonii. Budynek i tak obrócił się w popiół, a smolisty dym osłonił jego wieczny grobowiec. Jedyne co po nim zostało to pełen gracji i seksowny chód, o którym nie zapomniałem. Szedłem prostą drogą kierującą na sam dół. Na sam dół mojej nadchodzącej rychłej śmierci.
Witam ponownie! Nie wiem jak ten angst mi wyszedł, bo jest on mój pierwszy pisany w takiej formie. (zwykle takowy pisałam w formie listu hehe) Czasem mogłam coś tam zgubić, zjeść wątek or something. Nie powiem, sama się wczułam, zatraciłam w tym ff i płakałam (XDDDD) Końcówka najbardziej mnie rozbroiła, ale to pewnie tylko mnie. Przepraszam za błędy, jak takowe będą to wiecie co macie robić! Do następnego!
Bosz, wiedziałam, mnie też ta końcówka zniszczyła 😭
OdpowiedzUsuńOH FUCK YOU DAZIA, ZABIŁAŚ MI CZUJE.
OdpowiedzUsuńJa mam już chyba za dużo śmierci na dziś. Nawet nie wiesz, jak mi teraz smutno. Szkoda mi Dazaia, szkoda mi Chuuyi. Te dwa rodzynki zasługują na szczęście, choćby nawet po śmierci. Ale Chuuya musiał bardzo kochać Dazaia i widać to tutaj w momencie, kiedy kazał mu się wynosić z budynku. I chociaż zachowywał się wyniośle, był zbyt pewny siebie, to nie przeszkodziło mu to poświęcić siebie dla ukochanego. I wydaje mi się, że właśnie dobrze tu oddałaś charakter Chu-chana, wystarczy tylko przypomnieć sobie, jak zachowywał się względem Dazaia i jak wypowiadał się o nim oraz wziąć pod uwagę jego reakcję, gdy Osamu rzekomo został ranny. To jest miłość. Była. Wysadziłaś ją w powietrze wraz z moimi uczuciami.
I tak ode mnie "zarazem" pisze się razem (jak to brzmi XD)
Wyszło ci, naprawdę. WBIŁAŚ MI NÓŻ W KOKORO, GRATULUJĘ SERDECZNIE.
To było piękne i jestem z ciebie dumna, bro.♡