piątek, 13 stycznia 2017

Afterlife II

     Uwielbiałem nocne niebo. Ozdobione małymi, błyszczącymi punkcikami, które oświetlały wielkie jezioro. W wodzie zaś można było dostrzec okrągłą, również jasno świecącą kulę. Księżyc. Wyglądał on jak władca tych wszystkich gwiazd. Świeciły tylko wtedy, kiedy on, były całkowicie mu podporządkowane. Kiedy jeszcze żyłem, wyobrażałem sobie, że każda z nich jest odpowiedzialna za każdego żyjącego człowieka. Umierała osoba, a razem z nim to piękne błyszczące zjawisko. Myślałem, że to odzwierciedlenie naszych dusz, im mocniej świeciły, tym człowiek stawał się szczęśliwszy. Jednak prawdą było to, że to tylko nic nie znaczące ciała niebieskie. Mimo iż wszystko tak pięknie lśniło, moja gwiazda nie zgasła. Nie spadła. Patrzyłem na mrok, który spowijał całe miasto. Ciemna płachta podziurawiona maleńkimi dziurkami, przez które zaglądało światło. Tak wyglądała noc, tak wyglądały gwiazdy. Fałszywy obraz ciemności, a jednocześnie piękna. Stałem obok rudzielca, który wraz ze swoimi podwładnymi zacierali ślady misji. Za rozkazem Mori'ego musieli spalić ciała. Robił to samo co my dotychczas. Patrzyliśmy w milczeniu na płomienie, które w szybkim tempie pochłaniały zwłoki. Tak samo jak za życia. Czy gdyby mnie poddano kremacji, to moja dusza pozostałaby w świecie żywych? Nie powinno mnie to już interesować, lecz z drugiej strony pozostało tyle pytań bez odpowiedzi. Spojrzałem na ponurą twarz Nakahary. Skupiony i poważny jak zawsze. Wyczuwałem w nim siejącą zniszczenia pustkę. Jako zjawa mogłem rozpoznać aurę każdego, jak i to czy żyje pełen szczęścia czy też w samotności i bólu. U byłego partnera to drugie spełniało kryteria mojego myślenia. Nigdy nie nie wiązał się z żadną kobietą. Jak już chciał dać upust swojemu pragnieniu, spraszał nowo poznane panienki do hotelu, tylko na jedną noc. Potem to wszystko puszczał w niepamięć. Nigdy nie zatrzymywał kogoś przy sobie na więcej niż dwanaście godzin. Wynajmował mieszkanie w jednym z najwyższych apartamentowców w mieście, lecz nigdy nikogo tam nie spraszał, oprócz mnie. Z ledwością mogłem przypomnieć sobie jego wystrój, lecz apartament był schludny, wszystko stało tam gdzie powinno. Chuuya dbał o czystość jak nikt inny. Nawet jeśli nie cierpiał zapraszać tam gości. Byłem tam z konieczności ponieważ miał dokumenty, które musiałem oddać szefostwu. Wtedy pozwolił mi wejść do przedpokoju, a ja jak to ja, byłem zbyt ciekawski i zajrzałem dalej. Na to wspomnienie uśmiechnąłem się pod nosem, gdyż nieźle go tym zdenerwowałem. Wyciągnąłem rękę w jego stronę, ale westchnąłem zrezygnowany ponieważ wiedziałem, że poczuje tylko lekki chłód. Ogarnęło mą osobę dziwne uczucie. Przecież nie lubiłem rudowłosego, to czemu w takim razie miewałem z nim dobre wspomnienia? A przynajmniej tak uważałem. Nawet jeśli zostałem duchem, obiecałem sobie, że tym razem nie spuszczę z niego oka.
      Po wykonanym zadaniu herszt oraz Czarne Jaszczurki wrócili do swoich aut i pojechali do siedziby. Nie omieszkałem być z nimi, a zwłaszcza z byłym towarzyszem broni. Wszyscy jechali w milczeniu, wszędzie panowała grobowa cisza. Nic dziwnego, zawsze wracaliśmy w ponurych nastrojach. Po dotarciu na miejsce, mniejszy natychmiast opuścił furgonetkę i udał się na najwyższe piętro, gdzie był ulokowany gabinet bruneta. Poszedłem za nim, zastanawiając się jednocześnie o czym będą rozmawiać. Szedł pewnym krokiem, powodując lekkie falowanie płaszcza oraz jego rudych kosmyków wystających spod kapelusza.  Przed nim stała dwójka ochroniarzy, którzy przywitali rudego swoimi pistoletami, lecz chwile potem je schowali, kiedy kiwnął na nich dłonią. Na znak mężczyźni podeszli do drzwi i szeroko je otworzyli. Ougai popatrzył na przybysza i wykrzywił usta w lekkim grymasie.

— Mam nadzieję, że przynosisz dobre wieści - rzekł starszy. Nakahara pokiwał głową.

— Wszystkie dowody zostały doszczętnie spalone. Nie widzę powodów, aby zakrzątać sobie tym głowę.

— Doskonale. Z resztą, gdybyś tego nie zrobił to nikt inny nie byłby w stanie, prawda?

— Tss. To głównie była robota Dazaia. Ten cholerny emo musiał pozostawić swoje parszywe prace mnie. 

    Nie był to zamierzony cel, jednak widząc jego wściekłość wymalowaną na twarzy przez to, że został sam z brudną robotą, poczułem ogromną satysfakcję. Niech zobaczy jak to jest zacierać po sobie wszystkie ślady, uważając przy tym na służby porządkowe, czy też tajemniczych obserwatorów. Portowa Mafia miała na tyle wolną rękę, że zawsze po narobionym bałaganie musiała oczyścić teren. Wtedy nikt nie siadał im na ogonie, ani nie mieszał się w ich sprawy. Kolejna złośliwość względem Chuuyi poprawiła mi humor, przez co ponownie głośno zarechotałem. Tym razem spowodowałem upadek porcelanowej doniczki z niewielkiego kredensu stojącego przy okiennicach. Szef spojrzał na odłamki porcelany oraz rozsypaną ziemię. Był tym nieco zaintrygowany, gdyż wszystko było szczelnie pozamykane. 

— Komuś chyba nie spodobała się twoja wypowiedź - Mori powiedział to w kąśliwy sposób, a ja musiałem zatkać sobie usta dłonią, aby znów nie namieszać. 

— Szef wierzy w duchy? Ta doniczka to zapewne jakiś niefortunny wypadek. Ten imbecyl przecież nie żyje. 

— Ja nic nie mówię, Chuuya. Mniejsza o to. Jak sprawy z Black Rose?



   Przetarłem oczy ze zdumienia. Dopiero co sprawa z Mimic została zakończona, a już szef wplątał się w sprawy związane z kolejną organizacją. Słuchałem dokładnie wyjaśnień rudzielca. Gang ten liczył ponad dwustu członków, w tym połowa z nich to byli obdarzeni nadprzyrodzoną mocą. Mafia nawet tylu ludzi co oni nie posiadała, więc co szef zamierzał z nimi zrobić? Władze nad Czarnymi Różami sprawowała jakaś kobieta z Chin. Przynajmniej tak wywnioskowałem z wypowiedzi mniejszego. Ta firma działała podobno na niekorzyść Mori'ego i reszty, dlatego chciał jak najszybciej zlikwidować wrogów. Chuya nie był zadowolony z faktu, że to on będzie musiał pracować nad tą sprawą. Gdybym żył, na pewno ta rola padłaby na mą osobę. Chłopak nic nie odpowiadając na rozkaz czarnowłosego, opuścił pomieszczenie, a ja razem z nim. Sam nie wiedziałem co o tym sądzić. Nasza grupa zawsze brała udział w jakichś szemranych interesach, zawsze walczyła o godną pozycję. Zazwyczaj wygrywała, lecz po sprawie z poprzednikami i śmiercią Odasaku, gang zaczął odnosić straty. Na samą myśl o śmierci bliskiego przyjaciela ogarnęła mnie nostalgia. Zacząłem rozpamiętywać nasze wspólne spotkania w Lupinie. Razem z nim oraz Ango rozmawialiśmy o wszystkim. Zaczynając od spraw zawodowych, a kończąc na prywatnych. Czasem nawet pomagał przy różnych sprawach. Byliśmy kompanami do momentu, kiedy Oda zginął zabijając jednocześnie lidera byłych przeciwników, Andre Gide. Najbardziej nienawidziłem w sobie tego, że złamałem obietnicę, którą nawzajem sobie przyrzekliśmy. Jednak skrócenie cierpienia było moim priorytetem.
    Zaczęło już świtać. Pierwsze promienie słońca zaczęły wpadać przez okna oświetlając długi korytarz prowadzący do windy. Próbowałem wyczuć aurę byłego towarzysza, lecz o dziwo nie mogłem tego zrobić. Kumulowały się w nim dwie sprzeczne zjawiska. Wahał się. Był postawiony przed trudną sytuacją i nie miał opcji odwrotu. W przeciwnym razie zostałby natychmiast zdegradowany lub co gorsza usunięty z stanowiska jak i życia. W pewnym momencie zapragnąłem mu pomóc. Nie wiedziałem czemu chciałem to zrobić, ale byłem pewny, że pomimo naszych zgrzytów uwinęlibyśmy się z cała akacją dość sprawnie. Teraz było jednak na to za późno. Mogłem przy nim być, mogłem z niego żartować ile chciałem, jednak uczucie pomocy osobie, do której nie napawałem sympatią było dziwne. To uczucie mnie przytłaczało. To było coś w rodzaju sumienia. Nie potrafiłem pojąć tego, że jako duch dalej odczuwałem ciężar w środku. Czy aby na pewno byłem niewidzialnym bytem? Czy dalej byłem egzekutorem, lecz podatnym na ludzkie uczucia? 
    Dotarłem z rudowłosym do jego mieszkania, gdzie natychmiast zdjął buty, płaszcz oraz kapelusz, po czym sięgnął do barku, aby napić się jednego ze swoich ulubionych win. Nie wyciągnął nawet kieliszka. Zaczął po pić z gwinta, co nie było do niego podobne.  Zwykle takie picie było u niego rzadkością. Picie wprost z butelki oznaczało złość i przygnębienie. Ponownie więc spróbowałem sprawdzić to, co siedziało w jego wnętrzu. Był nabuzowany negatywnymi emocjami. Był jak tykająca bomba, która lada chwila mogła wybuchnąć. Mężczyzna po wypiciu zawartości szklanego naczynia stał nieruchomo przez chwilę i obserwował przez okno poranne słońce. Po minucie jednak zamachnął się i rzucił pustą butelką w ścianę. Pozostałości po niej leżały porozrzucane na podłodze. 

— Niech cię szlag Dazai! - wrzasnął wypity na całe mieszkanie.

  Obwiniał mnie. Miał mi chyba za złe to, że odszedłem. Przy moim boku nigdy taki nie był. Zachowywał pozory twardziela. Teraz wyglądał na podłamanego. Może to skutek wypitego na raz alkoholu? Chuuya zawsze pod wpływem wygadywał ckliwe sentencje o życiu. Wyzywał mnie wtedy dwa razy bardziej niż gdy był trzeźwy. Kucnąłem przed nim i delikatnie położyłem dłoń na jego głowie. Chłopak momentalnie podniósł głowę do góry, musiał to poczuć. Zauważyłem jak na jego ciele powstała gęsia skórka, a źrenice gwałtownie się rozszerzyły.

— Co do... - Nakahara szybko odszedł od miejsca, gdzie stał i próbował obadać teren, jednak sake, które szybko wypił momentalnie na niego podziałało. Opadł bezwładnie na kanapę. — To t-tylko wiatr...


  Wymamrotał jeszcze z parę słów, po czym zamknął oczy. Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem. Typowy rudy idiota, pomyślałem. Nie powinienem go dotykać, nie powinienem dawać znaków swojej obecności. Jednak nie potrafiłem tego zahamować. Chciałem w jakiś sposób pokazać, że jego znienawidzony partner dalej przy nim tkwi. Dlatego poszedłem do kuchni, by znaleźć szczotę z szufelką. Spoglądałem co jakiś czas na niego i po kryjomu sprzątnąłem drobinki szkła.
C.D.N


Ahoj ludki! Akię nie mogła się doczekać napisania drugiego rozdziału, więc to zrobiła! Tytuł powyższej piosenki sam mówi za siebie, że jest ona piosenka przewodnią mojego opowiadania. Trochę koślawo mi to wyszło ponieważ pisałam to z przerwami, więc wybaczcie mi to jak wygląda. Nie wiem czemu, ale zawsze dla mnie motywacją jest to, że komuś się podoba to co piszę. Uprzedzam, że to idealne nie jest, zawalam pisownię na całego. A ja jak to ja jestem ślepa, by wykryć błędy XD Dalej mam wrażenie, że zepsuję tak dobre opowiadanie. Pozdrawiam i do następnego!

2 komentarze:

  1. Yay. W sumie, nie wiem, jak to opisać, ale podoba mi się. Bardzo bardzo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dazai: Typowy rudy idiota.
    Ja: To się nazywa student prawa.

    Przepraszam. XD

    BRo, ja nie wiem co ty chcesz, jak mówiłaś, że ci końcówka nie wyszła. Przeczytałam to jednym tchem, myśląc sobie dlaczego tak krótko. To było naprawdę wciągające. I jak mówiłam, regularnie pisanie popłaca, bo idzie ci coraz lepiej, naprawdę! Jestem z ciebie tak dumna, że aż brak mi słów. Fiofor jest zadowolonym czytelnikiem!
    No i poza tym, Dazai jeszcze namiesza. Czuję to w kościach. No i wspomnienie o Odasaku. MÓWIŁAM, ŻE MI SIĘ SMUTNO ZROBI, DAMN, JAK MOGŁAŚ. A tak poza tym, to jakoś zrobiło mi się żal Czuji tutaj. Dazai się zabił, a ten został sam, no i sam się upija jeszcze. Serio, tak jakoś przykro. Myślę, że pod maską małego, wrednego, rudego zgreda w głębi lubił Dazaia. Może chociaż odrobinkę... W każdym razie, cieplej mi na serduszku z myślą, że Dazai wciąż mu towarzyszy po śmierci, nawet jeśli sobie śmieszkuje.

    Weny, Akię~!

    AAA No i Afterlife ode mnie!! <3

    OdpowiedzUsuń