poniedziałek, 13 lutego 2017

Mercy (Afterlife 4.5)

      Ten dzień był nazywany wyjątkowym, szczególnym dla większości osób. Nie rozumiałem powodu świętowania go ponieważ nie wyróżniał się niczym konkretnym. Wszędzie balony w kształcie serduszek, promocje na czekoladki oraz inne artykuły. Irytujący widok. Jednak najbardziej denerwował mnie widok par chodzących i trzymających swoje ręce tak mocno, jak tylko było możliwe. Liczne pocałunki, przytulanie, szepty i uśmiechy. To wszystko śmierdziało znacznym przereklamowaniem. Byłem niewidzialnym bytem i nie powinno być to czynnikiem do irytacji. Ba! Mogłem zignorować ten cały zamęt, lecz coś nie dawało mi spokoju, a raczej ktoś. Tym kimś był rudy kurdupel, który chodził bez celu po mieście szukając prawdopodobnie jakiejś zaczepki. Jego mina nie wyrażała zadowolenia, wręcz obrzydzenie. Wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować, tu i teraz, na środku chodnika. Najwidoczniej też źle reagował na te wszystkie przesłodzone rzeczy. Wiedział również, że jestem przy nim i nie odstępuję go na krok. Minęły dwa miesiące odkąd pokazałem mu całą prawdę. Chłopak dalej nie chciał uwierzyć, że jego uciążliwy oraz irytujący partner powrócił po to, aby go za śmierci prześladować. Powoli jednak przyswajał to do swojej świadomości. Kiedy nikt nie patrzył oraz w mieszkaniu prowadziliśmy konwersację za pomocą kartek. Niebieskooki mówił, zaś ja wszystko co miałem mu do przekazania pisałem na papierze. Nawet na tę okazję kupił mi duży czarny notes w skórzanej oprawie. Zawsze miał go przy sobie, czasem trzymał go kurczowo, próbując za wszelką cenę nie upuścić tego przedmiotu. Dla mnie nie był aż tak istotny, gdyż zawsze można kupić drugi. On jednak uparcie wmawiał sobie, że to prezent. Ale dla kogo? Dla ducha? Niezmiernie bawiło to mą osobę, jednakże był bardzo przydatny.  Od naszej pierwszej wymiany zdań minęło sporo czasu, zdążyłem zauważyć dużą zmianę u mniejszego. Wydawał się inny niż wtedy. Ponury humor został zastąpiony pewnością siebie, częstą irytacją i obrażalstwem dla zasady. Na mej twarzy zagościł uśmiech ponieważ był taki sam, zanim odszedłem. Tym bardziej więc mogłem z niego drwić ile tylko chciałem. Powoli wyminąłem towarzysza i zacząłem obserwować otoczenie, czy nie ma tutaj czegoś, co mógłbym wykorzystać. Nieopodal zauważyłem stojące wiaderko z brudną wodą przy jednym ze sklepów. Podszedłem tam i czekałem, aż Chuya będzie szedł tą drogą. Wyobrażałem sobie już jego minę, gdy te brudne pomyje wylądują na czystym i porządnie wyprasowanym ubraniu. Tak się jednak nie stało ponieważ mniejszy stał przy jednym ze straganów i oglądał przeróżne walentynkowe pamiątki, zabaweczki bądź słodycze. O zgrozo, czyżby szał na miłość dopadła go już tak szybko? Przydreptałem, by baczniej zaobserwować co tłamsił w swoich małych dłoniach.  Był to mały czarny flakon perfum, na którym widniały niezidentyfikowane jak dotąd litery. Popatrzyłem na ekspedientkę, która nie wyglądała już na młodą. Staruszka na około osiemdziesiąt lat sprzedawała podobne badziewia co te pachnidło, które trzymał Nakahara. Po między nimi wywiązała się dość dziwna rozmowa.

— Pani, czy to na pewno pomoże?

— Oczywiście chłopcze, sama próbowałam. Tylko pamiętaj, jego działanie jest jednorazowe!

   Mężczyzna podał dwa pliki banknotów sprzedawczyni, po czym ukrył flakon w kieszeni swojego płaszcza.  Westchnąłem ponieważ  nabył kolejną butelkę śmierdzącego płynu, a miał ich z co najmniej dziesięć. Kiedy nikogo nie było w pobliżu, wyrwałem mu notes z pod pachy i zacząłem pisać.

Po co ci kolejne perfumy do kolekcji? Masz ich sporo, a nawet nie używasz.


Rudzielec tylko prychnął.


— To nie dla mnie. One...w czymś pomogą.

Ha?! Niby w czym? I jak to nie są dla ciebie?

— No nie. To dla ciebie, podobno są magiczne i jeśli się nimi po psykasz będziesz widzialny przez dwadzieścia cztery godziny.

   Patrzyłem na niego zaskoczony, jednak po chwili wybuchłem gromkim śmiechem, powodując tym porywisty wiatr, który sprawił, że mniejszego przeszły dreszcze. Nigdy nie wierzył w sprawy paranormalne, a wystarczyła głupia gadka o jakimś badziewiu, wepchniętym mu na siłę. Zacząłem z niego drwić oraz żartować. Zabrałem mu kapelusz, za którym biegł wyzywając mnie w oddali. Zabawnie było patrzeć jak Chuya skacze i próbuje dosięgnąć swojej własności. Nie potrafiłem przestać się śmiać, przez co wiatr nie ustępował.  Uwielbiałem go gnębić, nazywałem to moim nowym hobby. Chłopak w końcu nie wytrzymał i wyciągnął nowy zakup z kieszeni. Obserwował bacznie, gdzie latało jego nakrycie na włosy, a kiedy dla żartów do niego podbiegłem, zaczął psikać perfumami tam, gdzie stałem. Ponownie naskrobałem coś w notesie.

Widzisz? To mi nic nie robi! Znowu zostałeś oszukany skrzacie!

   Ujrzałem tylko drwiący uśmiech Nakahary. Przed mymi oczami zaczęło nagle jaśnieć, a na ciele czułem jakieś dziwne mrowienie. Coś było nie tak. Po chwili widziałem już tylko białe światło, jednakże po kilku sekundach zniknęło. Chłopak zaś patrzył na mą osobę rozszerzonymi źrenicami. Nie wiedziałem, co wprawiło go w taki szok. Chciałem ponownie coś napisać, ale dokument został mi szybko odebrany.  Czyżby za karę chciał odebrać mi jedyny sposób komunikacji? Szybko cofnąłem to pytanie, gdyż poczułem jego dłoń na swoim lewym policzku. Czy to jakiś żart?

— Co do... - ogarnęło mnie zdezorientowanie. Czy ten specyfik kupiony przez rudowłosego był prawdziwy? Nic bardziej mylnego ponieważ ten zaraz przywitał moją twarz ze swoją pięścią. Cios był na tyle mocny, że omal nie wyleciałem za murek, prosto do wody. Stałem się widzialny, a dla byłego partnera to było najważniejsze. Towarzysz podszedł i złapał mą osobę za ubrania. Szarpał mną na wszystkie strony, rzucając przy tym serie dość wulgarnych przekleństw.  Odsunąłem go wreszcie od siebie i próbowałem połączyć wszystkie fakty. Chuya kupił od jakiejś staruszki preparat, który działał na dusze zmarłych. Sprawiał on, że były one widzialne przez określony czas. Teraz to ja zostałem wprawiony w osłupienie. Zostałem widzialnym bytem na cały dzień. Mogłem bez żadnych problemów z nim rozmawiać oraz iść koło niego wiedząc, że może mnie zobaczyć. Nie wiedziałem czemu, ale poczułem dziwny ścisk w żołądku. Jego twarz znów wyrażała obojętność. Zaczął iść prosto przed siebie. Szybko go dogoniłem i chwyciłem za ramię.

— Nee Chuya, skoro jestem przez jakiś czas widzialny i możesz mnie dotknąć, to może pójdziemy na pobliski festyn z okazji walentynek?

— Ha?! Odbiło ci?! Jesteś głupi czy głupi?

— Skądże! Pomimo tego, że darzymy siebie nienawiścią to choć raz zróbmy wyjątek, póki możemy.

     Nie odpowiedział, lecz przystał na tę propozycję bardzo niechętnie, co oznaczało obrazę majestatu z jego strony. Chciałem dobrze wykorzystać ten czas. A przynajmniej próbowałem. Były partner dalej chodził z ponurym humorem. Typowy Chuya, pomyślałem. Kiedy wtargnęliśmy na plac festynu, wszędzie emanowała aura od zakochanych osób. Dekoracje koloru różowego oraz czerwonego strasznie raziły w oczy, jednakże nie wpadł mi żaden pomysł do głowy, aby móc go spędzić inaczej. Chwyciłem pewnie rudowłosego za nadgarstek i pobiegłem z nim prosto do budki z różnymi słodkościami. Nie pytając go o zdanie, wybrałem dwie średniej wielkości waty cukrowe. Przez chwilę słyszałem ględzenie jaki to jestem tępy, że nie będzie wydawał pieniędzy na głupoty. Udało się go przekonać dopiero wtedy, kiedy skosztował tego różowego puchu o smaku truskawki. Nigdy nie przypuszczałbym, że ta ruda chodząca burza uwielbia słodycze. Tuż po jej zjedzeniu pociągnął mą osobę do kolejnego stoiska z pysznościami. 

— O proszę i tu cie mam! - krzyknąłem z satysfakcją. Przełamałem w końcu jego złe nastawienie do festynów. On nie powiedział ani jednego słowa, gdyż zanurzał swoje usta w stercie lodów waniliowych z sorbetem o smaku adwokata.  Po przekąskach poszliśmy na diabelski młyn, samochodziki oraz dom strachów. Co prawda Nakahara się nie uśmiechnął, ale chociaż mogłem spędzić z nim trochę czasu. Rozmawialiśmy o wszystkim jak i o niczym, ani razu nie krzyknął na mnie zirytowany. Nawet nie dostałem od niego pięścią w twarz. To była naprawdę zadziwiająca przemiana. Aż za bardzo dziwna.

—  Chyba ten wypad na ciebie bardzo pozytywnie podziałał - zagadnąłem go jako pierwszy.

—  Zamknij się, już wystarczająco się dzisiaj napaplałeś swoim jęzorem. Niepotrzebnie ci na to pozwoliłem.

— To co teraz? 

     Na wielkim placu pełnym różnych atrakcji spędziliśmy praktycznie cały dzień. Słońce zaczęło już zachodzić, co wprawiło mnie w dość melancholijny nastrój. Za kilkanaście godzin miałem powrócić do poprzedniego stanu. Szczerze powiedziawszy nie chciałem wracać, pragnąłem zostać i trwać u boku mniejszego tak jak kiedyś. Mężczyzna mruczał coś pod nosem i zaczął iść w przeciwnym kierunku niż powinniśmy. Jego mieszkanie było na północy Jokohamy, a nie na południu. Co chwila zadawałem mu pytanie dotyczące przechadzki, jednak w dalszym ciągu milczał. Nie pozostało mi nic innego jak za nim iść. 
Dotarliśmy na punkt widokowy, aby zobaczyć zachód słońca. Wiedziałem, że Chuya uwielbiał oglądać takowe zjawiska. W jakimś sensie trochę go uspokajały. Stanął przy barierce  i wpatrywał się w wielki jaskrawy punkt, który powolnym ruchem zachodził za horyzont. Tak, jakby słońce zaczęło tonąć w morzu. 

— Po co tu przyszliśmy? - zapytałem zaciekawiony.

— Nigdy nie będziemy mieć okazji wspólnie poobserwować tego zjawiska. Nie marudź, tylko chodź bliżej.

     Miał rację. Kiedy to usłyszałem, ponownie poczułem ucisk w brzuchu. I pomyśleć, że niedługo z powrotem zostanę duchem. Ciągle myślałem jak to możliwe, że tu byłem, stałem jako człowiek, jako widzialna postać. A przecież martwy leżałem już pod sporą warstwą ziemi na cmentarzu. Staruszka sprzedająca coś takiego musiała być wiedźmą. Poczułem jak niebieskooki przysuwa się i dotyka mojego ramienia swoim. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko.  Jego twarz tym razem wyrażała spokój. Czyżby coś czuł do mej osoby?  To brzmiało tak samo absurdalnie jak ja stwierdzając, że będę żył dalej po śmierci Odasaku. Chciałem go objąć, lecz z trudnością stawiałem sobie opór. Przyznałem sam sobie, że nawet jako duch również zacząłem darzyć go uczuciem. Nie miałem jednak jak mu tego okazać. Teraz również miałem opór, bo co by sobie pomyślał? Może tylko specjalnie oparł na mnie swoje ramię? Może sprawdza tym jak zareaguję? Ugryzłem swój język, lecz stwierdziłem, że warto spróbować. Delikatnie uniosłem rękę i go objąłem kładąc dłoń na drugim ramieniu. 

—  No wreszcie to zrobiłeś, idioto! - sapnął tym swoim wyrafinowanym tonem, co bardzo mnie rozbawiło.  Wykonałem pierwszy ruch, na dalsze dopiero mogłem sobie pozwolić potem. Ogarnęło nas mało przyjemne uczucie. To uczucie było zwane lekkim oraz zimnym podmuchem wiatru. Łaskotał nasze policzki, a ja czułem jak nos zamienia mi się w sopel lodu. Rudzielec jednak ani drgnął. Zdjąłem mu kapelusz z głowy, po czym położyłem na niej swoją dłoń, by móc go delikatnie głaskać. Ten warknął, ale pozwolił na tę drobną pieszczotę. Zachichotałem ponieważ zachowaniem nie przypominał siebie. Halo, kosmici musieli go podmienić, nie poznawałem swojego byłego kompana. Tuż po zniknięciu ostatnich promieni, chłopak niespodziewanie stanął przede mną i samowolnie się do mnie przytulił. Ja tylko stałem i patrzyłem na niego zaskoczony. Nie wiedziałem, co miałem w tej chwili zrobić. Ten moment był bardzo niezręczny, szczególnie dla mnie.

— Obejmij mnie debilu! No co tak stoisz?! - krzyknął, aż zadrżał mu głos. Objąłem to mniejsze drobne ciałko delikatnie i mocniej go w siebie wtuliłem. Jak na kogoś tak przerażającego był bardzo drobny. Gdyby nam obojgu nie było zimno, mógłbym tak dalej stać i tulić go w nieskończoność. W końcu mniejszy odszedł o dwa kroki i poważnym tonem wyraził chęci powrotu do domu. Wtedy musiałem wykonać drugi ruch. 

    Wróciliśmy cali przemarznięci. Nakahara dosłownie był żywą galaretką, więc pozwoliłem sobie na samoobsługę i poszedłem do kuchni, aby zrobić nam kawy. Wiedziałem gdzie wszystko trzymał ponieważ jako duch już dawno rozeznałem się z jego lokum. Właściciel mieszkania chciał pokrzyżować mi wszelkie plany, lecz szybko wypchnąłem go prosto do salonu. Pozostało dziesięć godzin do końca. Nie mogłem przestać myśleć o niczym innym jak o nim. Zamknąłem na moment oczy i wyobrażając go sobie leżącego na kanapie całkiem nago, jęknąłem. Za bardzo pozwoliłem sobie na fantazję, gdyż przez przypadek rozlałem czarną ciecz na blat. Nasza przeszłość nie była w jasnych kolorach, dominowały odcienie czerni oraz szarości. Każdy z nas skrył gdzieś w sobie pozytywne emocje, a zastąpił nienawiścią. Próbując wybić z głowy krwawą i starą historię, wszedłem do salonu i podałem kubek Nakaharze. W podzięce skinął głową i z kulturą zaczął sączyć napój pobudzający, aczkolwiek ciut rozgrzewający. Usiadłem obok i ponownie wziąłem go w swoje objęcia. Czułem jak lekko drżał. Nie potrafiłem rozróżnić czy to dalej z zimna, czy to przez dotyk. Nie rozpoznałem jego aury, nawet nie chciałem. Wiedziałem od początku, że ogarnął go błogi spokój. Lekko chwyciłem jego podbródek i odchyliłem głowę w swoim kierunku. Błękitne oczy wyrażały tajemniczość, jedną wielką zagadkę. Znałem Chuyę odkąd wstąpiłem do Mafii, jednakże gdzie mieszkał przedtem i co robił jako dziecko, nie wiedziałem. Kim byłeś chodzący rudy krasnalu? Nie myślałem już o konsekwencjach, tylko złączyłem nasze usta w czułym oraz delikatnym pocałunku. Nie protestował, więc pogłębiłem pieszczotę. Poczułem jego ręce na szyi. To znak, że pozwolił mi na więcej. Szybko zacząłem pozbywać się z niego wszystkich ubrań, po czym uczyniłem to samo ze swoim. Oboje byliśmy już nadzy. Spojrzałem mu prosto w oczy, policzki były lekko zaróżowione. Dodawały mu nieco uroku. Zazwyczaj stawał się czerwony ze złości. Rudowłosy faktycznie musiał mnie kochać. Zacząłem oddawać pocałunki na całym ciele chłopaka, sprawiając mu tym niewyobrażalną rozkosz. Dowodem tego były cichutkie jęki i sapnięcia. Drażniłem go tekstami typu; ale z ciebie chudzinka, taki jesteś mały, bo nie pijesz mleka. Mężczyzna z powrotem chciał wycelować swoja pięść w mą twarz, lecz zatkałem tylko jego usta, a następnie chwyciłem mocno jego penisa. Zacząłem szybko poruszać ręką. Chciał uciec od mej osoby, jednak udaremniłem mu to. Drugą ręką chwyciłem za jego dłonie i w dalszym ciągu go onanizowałem, dopóki nie doszedł na mą rękę. Kompan patrzył na to co zrobił groźnym wzrokiem, który przeniósł po chwili na mnie.

— Parszywa gnida! - wysyczał zaciskając zęby. Chciał się odsunąć, lecz szybko odwróciłem go na brzuch. Ponownie rzucił w mym kierunku parę obraźliwych słów, chociaż wcale nie wywarły na mnie wrażenia. Sunąc ustami wzdłuż kręgosłupa drugiego, wszedłem w niego powoli. Usłyszałem tylko piskliwy wrzask, abym jak najszybciej go zostawił jednak wpuściłem to jednym uchem, a wypuściłem drugim. Widziałem jak mniejszemu łzy napłynęły do oczu. Nie zareagowałem na to, tylko zabrałem się za wykonywanie mocnych oraz szybkich pchnięć. Na plecach jedynie zostały małe różowe malinki, wyglądało to uroczo. Początkowo niebieskooki chciał mnie za to zamordować, lecz po chwili odpłynął pełen rozkoszy spowodowanej przez stosunek, który uprawialiśmy. Nie zaprzestaliśmy tylko na tym. Pieściłem jego usta swoimi, zaś dłońmi krążyłem po jego całym ciele. Mruknął i napiął mięśnie, pokazując, że nie jest wcale taki drobny. Kobiety uganiały się za nim tylko i wyłącznie za to, że był szarmancki oraz budowę miał całkiem niezłą. A mianowicie tylko wtedy niezłą, kiedy podczas stosunków pokazywał im jaki to jest umięśniony. Zachichotałem, bo przede mną wcale tego nie okazywał. Wolałem takiego jakim był. Złośliwy rudy książę. Robiliśmy to w różnych pozycjach, przez połowę nocy. Nie mieliśmy dosyć. W końcu ujeżdżający mnie rudzielec nie wytrzymał i doszedł, a ja razem z nim. Oboje zmęczeni zasnęliśmy na sobie.

    Nadchodził poranek. Otworzyłem oczy i spojrzałem za okno. Partner leżał obok i cicho pochrapywał. Niedługo miało wzejść słońce, więc czas teoretycznie dobiegał końca. Mozolnie wstałem i podszedłem bliżej. Niebo powoli zaczęło się rozjaśniać. Spędziłem z Nakaharą upojną noc, chciałem aby tak pozostało na zawsze. Za niedługo z powrotem miałem zostać niewidzialnym. Wiedziałem, że sprawię mniejszemu ogromny ból, lecz nie było innego wyjścia. Czekałem, aż perfum w końcu przestanie działać. 
   Po chwili usłyszałem za plecami głośne ziewnięcie. Należało ono do Chuyi, który usiadł na łóżku i przecierał rękami swoje podkrążone oczy. 
— Widzę, że już wstałeś.


— A jak myślisz dlaczego? Chce się z tobą pożegnać umarlaku.

   Przypomniał tym, że tak naprawdę byłem już martwy. Dotknąłem jego policzka i smutnym wzrokiem patrzyłem prosto w jego smętną twarz. Pogłaskałem go, aby dodać mu otuchy, jednak ten zadrżał, a po policzkach zaczęły spływać mu łzy. Delikatnie je starłem. Na mojej twarzy pojawił się smutny uśmiech. Słońce zaczęło wschodzić. 

— To już koniec Dazai... - wyszeptał.

— Nieprawda. To dopiero początek.

Rudowłosy na dobre zaniósł się płaczem, a ja poczułem, że powoli już znikam. Na koniec wziąłem go w objęcia, a następnie wyszeptałem do ucha:

Don't cry, mercy
There's too much pain to come
Don't cry, mercy

Po tych słowach odszedłem i z powrotem zostałem bezcielesną istotą. Wziąłem ze stolika notes i napisałem w nim, że go kocham i zawsze będę. Przeczytał to i cicho westchnął ocierając swoją zapłakaną twarz.

— Też cie kocham głupku.






Od razu z miejsca chciałam was przeprosić za to co napisałam powyżej! XD (kanon poszedł w krzaczki z błędami ahoj!) Nie za bardzo mi się to podoba, martwię się, że nie przypadnie to wam do gustu. Pomysł miałam niezły, ale kiedy go wprowadziłam w życie to wyszło niestety jak wyszło. Obiecuję, że naprawie swój błąd w piątym rozdziale Afterlife :c Pewnie nawaliłam w tym sporo błędów znając mnie. Ten shot to taki dodatek do mojej partówki i z okazji jutrzejszych walentynek składam wam najserdeczniejsze życzenia! Nie zabijcie mnie za to opowiadanie i do następnego!

1 komentarz:

  1. Awww,to jest świetne. Ożyw tylko Danzaia, bo smutny Chuuya rani moje serce T-T

    OdpowiedzUsuń